Ksiega Propozycji:

2011/06/08

94.

Moje myśli w tym momencie nie są zbyt... kolorowe.
I nie zmienia tego nawet fakt, że słucham wesołej i skocznej, ogólnie rozumianej muzyki dance z lat 80s.

Czuję jakbym zamiast mózgu miała taką... czarną chmurę. Po prostu moje myśli są takie ciemne, takie... smutne. Dopiero co wróciłam z pogrzebu. Znaczy... Z ,,wyprowadzenia". Niestety kościół nie jest miejscem do którego lubię chodzić. W każdym razie, stojąc tam, przed tym budynkiem (oczywiście, że się nie odważyłam wejść do środka. Wiem, wiem, czytam te wszystkie kryminały gdzie non stop jest opis a to zmasakrowanego ciała a to sekcji zwłok, a boję się wejść i zobaczyć zmarłego w trumnie? Tak, dokładnie tak. Chcecie to nazywajcie mnie tchórzem.) zaczęłam się zastanawiać nad ,,rzeczami". Nad śmiercią. I wcale nie myślałam o mojej śmierci, jak można by się było spodziewać. Myślałam o tym, że moi dziadkowie nie są może jacyś bardzo starzy, ale młodzi też nie są. I boję się, boję się tego, że mogą umrzeć. Ja wiem, że śmierć to element cyklu życia. Ja to wiem, zdaję sobie sprawę, że nie da się uniknąć śmierci, że każdy z nas kiedyś umrze. Ale szczerze? Z całego serca chciałabym by Oni nie umierali. Nigdy. Albo bynajmniej by dożyli trzycyfrowego wieku. Nie chcę żeby mnie zostawiali. I kurde, znów mam łzy w oczach, tak jak wtedy kiedy o tym myślałam... Jestem ciotą, jestem niezaradnym człowiekiem. Przyznaję się do tego. A kiedy ich zabraknie... Ja wiem, ja jestem tego pewna, że sobie z niczym nie poradzę. Zgubię się jak dziecko w mgle. Dlatego tak bardzo tego nie chcę... Nie chcę za parę lat stać w tej kaplicy i żegnać Ukochanych Dziadków. Nie chcę. Nie wiem czy bym nawet dała radę to zrobić. Pewnie tak jak i teraz, chowałabym się na zewnątrz. Jestem tchórzem. Boję się śmierci, boję się śmierci moich bliskich. Boję się, że nie będę wiedziała co robić. Że się zgubię w dżungli życia. Że nie będzie miał mnie kto trzymać za rękę. Bo ja jestem tylko dzieckiem, małym dzieckiem, które potrafi dopiero kilka rzeczy zrobić samemu. Któremu potrzebny jest opiekun. Żeby popchnąć w dobrym kierunku. Powiedzieć co ma zrobić, gdzie i do kogo się udać w danej sprawie. A nawet co ma powiedzieć, jak już trafi tam gdzie miał trafić. Tak, ja nawet idąc, np do lekarza, proszę babcię by mi powiedziała ,,co mam dokładnie powiedzieć lekarzowi". Widzicie teraz jaką jestem nieporadną ciotą? Potrzebuję kogoś by od czasu do czasu zrobił mi wyrzut, że jestem leniem. Żebym się wreszcie wzięła za siebie. I za ten bałagan w okół mnie. Potrzebuję Jej, potrzebuję Ich.
Nie mówię Im tego często. Tak na prawdę, to prawie nigdy. Ale kocham Ich. Kocham Ich tak bardzo...
I dlatego teraz płaczę, jak ta głupia. A przecież to tylko moje rozmyślania. Widzicie, mnie po prostu sama myśl o ,,tym" doprowadza do łez, których pohamować nie potrafię. Sama myśl o ,,tym"... Jest mi teraz bardzo smutno. Nie widzę żadnych kolorów w okół siebie. Wszystko jest czarno-białe... No, nic z tym nie zrobię, muszę po prostu to przeczekać. Samo minie. Za kilka godzin prawdopodobnie...



Popularne posty: